Firma konstruująca samoloty pracowała nad nowym projektem. Projektem samolotu. Samolot miał być najszybszy na świecie, z największym zasięgiem i w dodatku niewykrywalny przez radary. I był - tak na projekty wpływają rządowe dotacje. Miał jedną wadę - na wysokości 8 tysięcy metrów odpadały mu skrzydła. Nieważne, jak by nie zostały wzmocnione - samolot osiągał 8 tysięcy metrów i najpierw na ziemi lądowały skrzydła a potem kadłubek. Rząd sygnalizował, że czas na projekt się kończy, więc pracownicy wymyślali coraz to nowe rozwiązania, ale nic nie pomagało. Rząd denerwował się coraz bardziej, kolejne egzemplarze spadały na ziemię a w firmie trwała panika.
W końcu - w akcie desperacji - jeden z konstruktorów powiedział, że w pobliżu jest gmina żydowska, w której mieszka rabin słynny z mądrości. Konstruktor został jednak zakrzyczany, że rabin tak ma się do samolotów, jak .... (tu wstaw ulubioną analogię) .... Więc dalej - wzmacnianie, zmiana materiałów itd. Więc dalej - rząd grozi, że cofnie dotację. W końcu załamanie - i wycieczka do rabina.
Rabin pogładził pejsy, wysłuchał problemu i powiedział:
- Wy wiecie co? Wy do mnie przyjdźcie w następna środa.
Przyszli. Mieszane uczucia, bo faktycznie - co rabin może wiedzieć o samolotach. Rebe pogładził tym razem brodę i powiedział.
- Wy wiecie co? W tym miejscu, gdzie te skrzydła się urywają, wy nawierćcie dziurki!
Wrócili do biura zawiedzeni, że rabina fantazja poniosła, i zamiast wzmocnić, to chce osłabić konstrukcję. Więc dalej - zmiany konstrukcyjne, usztywnienia itd. I ciągle ten sam kłopot - magiczna granica 8 tysięcy metrów. I ultimatum rządu - w ciągu 2 miesięcy należy zakończyć projekt, albo zwrócić dotacje. Więc desperacka decyzja - wiercimy. Znalazł się oblatywacz - desperat, więc startują testy. 1000 metrów - leci. 2 tysiące - też. Na 5 - leci jak ta lala. Na 8 - leci, na 9 i 10 - też. Ekipa pospiesznie robi wszelkie pomiary i testy, kończy projekt, a tymczasem konstruktorzy wraz z zarządem firmy wybrali się do rabina z podziękowaniem za poradę. Po tym, jak wszyscy ważni panowie powiedzieli już, co mieli powiedzieć a uśmiech prezesa odciśnięty w marmurze został wręczony, jeden z konstruktorów zadał pytanie.
- A jak rebe na to wpadł?
Rebe uśmiechnął się, pogładził rondo kapelusza i powiedział.
- Wy wiecie co? Ja sobie poszedłem w takie miejsce, gdzie nawet król chodzi piechotą. Siedzę ja tam sobie i siedzę i patrzę i ja zobaczył papier toaletowy. I wy wiecie co? Ten papier, to on się nigdy nie urwie tam gdzie dziurki...
- Halo? Poprosze panią zamiejscowa, Lubartów 33... Czi co? Nie: czy? pytajne tylko: czy? wzięte liczebniczo... Taa, mój numer 333 ... Już jest połączenie? Dziękuję ślicznie...
Halo? Halo? HALO??? - Halooo...
- Kuba?
- Kto mówi?
- Ale czy Kuba?
- Ale KTO mówi?
- Jeżeli nie Kuba, moje nazwisko pana nic nie powie... Kuba?
- Jaki Kuba?
- Goldberg...
- A jeżeli Kuba, to kto mówi?
- Rappaport!
- BENIEK???
- TAK!!!
- Tu Kuba...
- Goldberg?
- Tak. Co jest?
- Jest interes do zrobienia.
- Interes? Ile można stracić?
- Co się mnie pytasz ile można stracić! Się mnie natychmiast zapytujesz ile można zarobić!
- Ile się zarobi, to się zarobi. Ja się pytam: ile trzeba mieć żeby ryzykować w razie, że się straci?
- Niewiele... dwa, trzy tysiące masz?
- Mam mieć. Co jest?
- Jest tak: Friedmann ma weksel Szapira z żyrem Glassa, rewindykator jest Barmsztajn... On daje dwadzieścia procent, franko loco towar jest u Lutmana, tylko ten towar jest zajęty przez Honigmanna z powodu weksel Reuberga. Za ten weksel Reuberga można dostać gwarancję od jego teścia Rozencwajga, tylko on jest przepisany na Rozencwajgową, a Rozencwajgowa jest chora...
- A co jej jest?
- Co by i nie było, to my dziedziczymy dwadzieścia procent, tylko Lutmann musi mieć pewność, że Honigmann go wypuści, oczywiście, jeżeli Rozencwajgowa jeszcze dziś się przeniesie na łono Abrahama, to Malwina Fajnsztajn nie ma nic przeciwko, tylko Lipszyc musi mieć pięćset dolary...
- Cooo?
- Nie gotówką, tylko połowę, na resztę zwolnienie od protestu. Jassne?
- Oczywiście, że rozumiem.
- No!
- Tylko skąd pewność, że Rozencwajgowa by wyzionęła ducha?
- W tym właśnie sęk...
- Co?
- Sęk!!!
- Kto???
- SĘK!!!
- Nic nie rozumiem.
- Deska, w szrodku sęk!
- Jaka deska?
- Drzewo. Deska drzewniana, w szrodku sęk.
- Kto ma drzewo? LUTMANN???
- Jaki Lutmann, Lutmann ma manufakturę, a drzewo jest z lasu. Się ścina, się rżnie na deski, jest deska, jest sęk.
- A gdzie jest ten las?
- Jaki las?
- No, że wspominałeś.
- Co ciebie obchodzi nagle? W puszczy Białowieszczańskiej jest las! Rosną stuletnie drzewa, się ścina, się rznie, jest deska, jest sęk.
- A kto ma ten las?
- Kuba, o co ciebie idzie? NIKT!
- To można kupić?
- Tę manufakturę?
- Nie, ten tartak.
- Jaki tartak, do cholery?
- No ten co sam mówiłeś, że się ścina i się rżnie...
- Kuba, odczep się, chodzi o to czy Rozencwajgowa wytrzyma do licytacji!
- A ona sprzeda?
- Co?!
- Ten tartak.
- Kuba, przecież... Jaki tartak do cholery?!
- No, że się ścina i się rznie...
- Kuba! Że mnie co podkusiło powiedzieć jego ten sęk... Kuba, ja cofam ten sęk. Ja cofam wszystkie sęki na świecie!
- Co?
- Sęk.
- Który?
- Że pisze w Kurierze Warszawskim tych sztychów. TO JA JEGO COFAM!!!
- W Kurierze Warszawskim? To było ogłoszenie?
- Jakie ogłoszenie?
- No, że on sprzedaje.
- KTO???
- No ten, co pisze, że parceluje ten las. Słuchaj, tylko ten tartak to ja bym zatrzymał dla siebie.
- Kuba... Po co tobie ten tartak? Zleź z tego tartaka!!!
- No wiesz, Rappaport, że ja ciebie nie rozumiem. Ty budzisz mnie w nocy. Pół godziny namawiasz mnie, żebym kupił las. A teraz odmawiasz mnie od tego tartaka. To co to jest za interes???
- Kuba...
- Zaraz, chwileczkę, spokój! Owszem, dajmy na to, ja daję dwa tysiące na las. To kto inny będzie miał tartak, tak? Będzie mnie dyktował ceny? Będę jego dawał zarabiać na rżnięcie? To gdzie jest LOGIKA??? To wolę kupić ten tartak! Mam rację?
- Teoretycznie tak... Tylko że mię coś podkusiło. Staropolszczyznę się mnie zachciało. Sęk, sęk, równie dobrze mogłem powiedzieć, ja wiem... - tu leży pies pochowany.
- ...pieees?
- PIES!
- Piesek! Jaka rasa?
- Szlag mnie trafi...
- Słuchaj, Rozencwajgowa ma na sprzedaż psa? Czy to jest może łyżew? Wiesz, ja bym chętnie kupił, bo Hipek bardzo chce mieć łyżwa. No, ostatecznie może być sweter. Albo bulgot? Albo taki mały, biały dupelek... Słuchaj, tylko broń Boże jajnik! A to jest jaka rasa?
- Jaka rasa??? NORDYCKA!!! Psiakrew,odczep się od tego zwierzęcia, nieszczęście ty moje!
- Słuchaj, Beniek, dwa tysiące za psa? Ja mogę dać... trzydzieści złotych. Duży piesek?
- OLBRZYMIE BYDLE!!! (słyszy telefonistkę) Złociutka, to nie do pani! Znaczy, co? Chwileczkę, Kuba, ta rozmowa za chwilę będzie kosztowała czterdzieści dwa złote.
- No co to znaczy czterdzieści dwa złote, jak się kupuje i las, i tartak, i psa...
- Wiesz co ja ciebie powiem? Ty weź sobie ten las za darmo...
- A tartak?
- A TAR... A tartak, to ty sobie weź tyż za darmo...
- A pies?
- A pies??? A pies ci mordę lizał!!!